niedziela, 19 lipca 2015

31. I Will Wait




Rozdział z dedykacją dla Lariste  - ja też się jaram, że Ash i Mary są razem ;3 


Ashton

-Ash, spóźnię się przez ciebie! –Obudził mnie wrzask mojej głupiej siostry, która rozdziawiła gębę na cały dom. Nienawidzę ją za te wczesne pobudki.
Wczoraj wróciłem późnym wieczorem, bo siedziałem u Mary i oglądaliśmy film, dlatego nie jestem wyspany, po za tym uczyłem się, a Elena drze się jak nienormalna, bo jeszcze nie zrobiła prawa jazdy i muszę ją wozić na uczelnię. To nie moja wina, że jest tak tępa i nie potrafi kierować samochodem. Zresztą… Zawsze może dać dupy instruktorowi jazdy, a jeśli to będzie kobieta… Przekupić.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, aby wziąć szybki prysznic – nie mogę śmierdzieć, bo teraz mam dziewczynę i muszę wyglądać jak zawodowa partia, mimo iż nic mi do niej nie brakuje, a Mariannie podobam się taki jaki jestem. Nie oznacza to oczywiście, że przestanę się starać.
Po kąpieli wytarłem się i wysuszyłem włosy, po czym wróciłem do pokoju i ubrałem się. Psiknąłem się perfumem, a później złapawszy torbę zbiegłem na dół, gdzie moja rodzina jadła już śniadanie.
-Fiu, fiu, ale się odwaliłeś. –Zagwizdał Tony, na co zmarszczyłem brwi. –Znowu masz jakąś dziewczynę? –Wywróciłem oczami.
-Może… To nie jest twoja sprawa, Ant. – Mruknąłem, biorąc w rękę kubek z kawą taty, której się trochę napiłem.
Oboje z Mary doszliśmy do wniosku, że na razie nie będziemy nikomu mówić o naszym związku. To jest po prostu zbyt świeże, a ja nie chcę niczego spieprzyć, bo cholernie mi zależy na mojej przyjaciółce. Zresztą, wystarczy, że już Calum wie, ale o niego się nie martwię, bo każda powierzona przeze mnie tajemnica Hoodowi nigdy nie ujrzy światła dziennego. Cal to nie papla, on zabierze chyba wszystkie nasze zwierzenia do grobu.
Wiele osób ma Caluma za błazna, a czasem nawet i idiotę, – nie dziwi mnie to, zresztą on sam sobie tworzy taki wizerunek, cały czas sobie żartuje i udaje głupka, mimo że jest całkiem bystry – ale tak naprawdę to koleś, który jest gotowy wskoczyć za tobą w ogień, nawet jeśli nie masz racji w jakiejś sprawie. To nie jest mój przyjaciel, jest kimś więcej. Jest jak brat. Jest dla mnie ważny tak samo, jak Anthony, Elena, czy Mary – z tym wyjątkiem, że dla Wesley zawsze znajdę czas, nawet jeśli go nie mam, a dla Eleny… Cóż, zawsze wymyślę, jakąś ściemę, żeby nie musieć jej wozić do przyjaciółek, dlatego też często zdziera podeszwy swoich dizajnerskich bucików.
-Jesteś wredny.
-Chryste, Ant. –Westchnąłem. –Daruj sobie, okay? Jeśli będę miał ochotę to ci powiem, ale na razie nie czuję potrzeby, żeby zwierzać się mojemu dziesięcioletniemu bratu.
-Ashton! –Upomniała mnie mama, na co kolejny raz wywróciłem oczami. –Przeproś brata. –Wskazała na smutne dziecko, które zamiast jeść zaczęło grzebać w swoim talerzu z jajecznicą. Jezu…
-Przepraszam, młody. –Powiedziałem, podchodząc do lodówki, z której wyjąłem butelkę z wodą. Odkręciłem korek i jednym duszkiem wypiłem całą zawartość. Cholera, suszy mnie jakbym wczoraj niewiadomo ile wypił.
-Nie przyjmuję. –Fuknął, odsuwając krzesło z hukiem. –Tato, odwieziesz mnie do szkoły? Nie chcę jechać z tym palantem.
-Tony! Licz się ze słowami! –Zawołała Sophie. –To twój brat!
-To dupek.
-Przynajmniej mogę wsiąść na kolejkę, nie co po niektórzy. –Pokazałem mu język. –El, zbieraj się. Skoro ten mały pacan nie chce jechać, będziesz siedziała z przodu. –Razem z siostrą wyszedłem z domu do garażu. Otworzyłem wiatę, a później wsiadłem do samochodu i wyjechałem. Szybko poruszałem się po drodze tym bardziej, że w radiu leciała zajebista nutka.
-Więc…
-Więc, co? –Spojrzałem podejrzanie na blondynkę.
-Jak było we Francji? Nic nie mówiłeś, jak wróciliśmy.
-Normalnie. –Wzruszyłem barkami. –A jak miało być?
-No nie wiem. W końcu byłeś ze swoją dziewczyną.
-To nie jest moja dziewczyna, idiotko. –Warknąłem. Jak ona perfekcyjnie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi.
-Dała ci kosza, to dlatego jesteś taki wściekły, jakbyś cioty dostał? –Gwałtownie zahamowałem, przez co blondynka przyłożyła głową w tapicerkę. –Posrało cie?!
-Wysiadaj.
-Nie mówisz poważnie, Ashton…
-Wysiadaj, do cholery, bo zaraz sam wytargam cie z tego auta!
-Chryste, ale ty jesteś drażliwy. –Mruknęła pod nosem, a później ku mojemu zadowoleniu opuściła Lamborghini, a ja mogłem już spokojnie pojechać po moją śliczną dziewczynę.
Na miejscu byłem po chwili. Szybko wyjąłem swoją komórkę, z której napisałem wiadomość do Marianny, aby już wychodziła.
Od: Mary
Wejdź, jeszcze chwilę mi zejdzie
-Chryste. –Westchnąłem, wysiadając, a następnie zamykając swój wóz. Bez pukania wszedłem do środka i już w progu usłyszałem niezadowolony pisk.
-Ciągniesz mnie. –Warknęła Wesley, dlatego zaciekawiony zajrzałem do jadalni, skąd dobiegał krzyk.
Siedemnastolatka siedziała na jednym z krzeseł, a Laura czesała jej długie włosy, które zaczęła zaplatać w jakieś takie coś, co miało przypominać wianek.
-Mary, uspokój się. Od wieków nie plotłam ci włosów. –Usprawiedliwiła się projektantka.
-Cześć, kicia. –Szybko cmoknąłem usta swojej dziewczyny. –Dzień dobry, Laura. –Uśmiechnąłem się to przyjaciółki mojej mamy.
-Witaj, Ashton.
-Ładny pierścionek. –Zwłasza, że to ja razem z Marianną go wybierałem. Heh.
-Dziękuję, Carl naprawdę się postarał. –Tsa, jasne. Chyba ja się postarałem i moja dziewczyna, bo wybieraliśmy tą ozdóbkę kilka godzin, jak banda kretynów. Te wszystkie kobiety, które pracowały w jubilerskim dziwnie nam się przyglądały, kiedy Wesley mierzyła na swoich chudych palcach złote i srebrne pierścionki zaręczynowe. Te babska myślały, że to ja będę się oświadczał mojej przyjaciółce, dlatego też nieco się zabawiliśmy i rąbnęliśmy im scenę z dramatu, gdzie chłopak podrywacz chce oświadczyć się swojej ciężarnej dziewczynie, której wyznaje, że zapłodnił również jej najlepszą przyjaciółkę. Była niezła beka.
-Kiedy będziecie się hajtać? –Zapytałem z czystej ciekawości. Muszę wiedzieć, kiedy kupić garnitur i krawat, żeby nie wyglądać jak sierota przy Mary.
-Na razie nie mam czasu na planowanie, więc…
-Ja się tym zajmę, daj mi kilka dni. –Wtrąciła siedemnastolatka. –Po prostu wybierz dzień, a ja wszystko przygotuję razem z dziewczynami.
-Też pomogę, Calum, Mike i Luke również. Będzie lepsza impreza niż w Betlejem. –Marianna wybuchła śmiechem, a później wstała i przytuliła się do mnie. To było przyjemne, mimo że takie proste. Zwyczajna, mała czynność, a może sprawiać tyle radości.
-Sama nie wiem. –Laura pokiwała głową na boki, nie będąc do końca przekonaną do naszej propozycji.
-Noo, zgódź się, mamo. –Jęknęła błagalnie nastolatka. –Zaprojektuję dla ciebie suknię, proszę. –Wydęła dolną wargę i wyglądała przesłodko. Nawet najbardziej urocze zwierzątko mogłoby się schować przy mojej lasce.
-Moja babcia może zajmie się cateringiem. –Oznajmiłem, zagryzając dolną wargę. –Laura, nie daj się prosić. Chcemy pomóc. –I na koniec spojrzenie numer pięć, mówiące: Przecież jestem grzecznym chłopcem, którego uwielbiasz.
-Niech będzie, ale nie przesadzajcie zbytnio, okay?
-Pewnie! –Zadowolona Marianna rzuciła się swojej mamie na szyję i zaczęła ją ściskać. –To kiedy mam cie z Gabe’ m wydać za mąż?
-Może za półtorej tygodnia? Później Carl wyjeżdża do Japonii, aby dopiąć sprawy z inwestorami, a ja mam premierę nowej kolekcji w Mediolanie. Mogę wam oczywiście pomóc i…
-Laura, zajmiemy się wszystkim, wyluzuj. –Odgarnąłem włosy, które wpadały mi do oczu. –Jedynym zadaniem, które do ciebie należy to zrobienie listy gości. Masz na to dwa dni.
-Nie wiem, jak mam wam dziękować. Mam tyle pracy przy kolekcji…
-Mamo, nie powinnaś się tak przemęczać w twoim stanie. –Zarówno ja, jak i Laura zmarszczyliśmy brwi. W jej stanie? O co chodzi?
-Co to ma znaczyć?
-A to, że zepsuła mi się ta głupia suszarka i chciałam pożyczyć twoją, a znalazłam test ciążowy na umywalce. Dlaczego nam nie powiedziałaś? –Z wyrzutem skrzyżowała ramiona pod piersiami.
-Mieliśmy zamiar powiedzieć wam dziś przy kolacji, ale mówiłaś, że wychodzisz, więc… -Wzruszyła barkami. –Niespodzianka. – Kobieta zamachała dłońmi, na co moja dziewczyna pokręciła głową na boki z pokerowym wyrazem twarzy. –Nie cieszysz się, prawda?
-To nie to, mamo. –Machnęła lekceważąco ręką. –Jest mi po prostu przykro, bo myślałam, że jesteśmy nie tylko matką i córką, ale też przyjaciółkami. Chciałabym wiedzieć wcześniej.
-Przepraszam cie, mała. –Mruknęła, chowając Mary w swoich chudych ramionach. –Ostatnio nie mam chwili wytchnienia i cały czas się z wami mijam.
-Nieważne, dziś muszę porozmawiać z tatą, więc nie będę mogła zająć się Gabe’ m…
-Spoko, zabiorę go do siebie. –Wtrąciłem. –Mary, musimy już lecieć do szkoły.
-Och, tak, chodź. –Splotła nasze dłonie razem, a później wyciągnęła z domu. Zanim jednak podeszła do mojego samochodu, zatrzymałem nastolatkę i popchnąłem na ścianę obok drzwi. –Co robisz? –Zapytała nieco zmieszana Wesley.
-Całuję moją dziewczynę. –Po tych słowach łapczywie wpiłem się w jej wargi, które zaczęły współgrać z moimi. Nasze języki szybko znalazły wspólny rytm, a oderwaliśmy się dopiero wtedy, gdy zabrakło nam tchu. –Lubię cie tak nazywać.
-Jak nazywać?
-Moją. –Marianna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a w ramach okazania swojej euforii złapała za mój kark i znowu mnie pocałowała, ale z jeszcze większą pasją. –Zawsze będziesz mnie tak całować, kiedy nazwę cie moją?
-Nie chcesz żebym tak robiła?
-Nie wygłupiaj się.-Poprosiłem prowadząc blondynkę do mojego samochodu. –Będę to bezczelnie wykorzystywał.

Pod budynkiem szkoły byliśmy po piętnastu minutach. Od razu wysiedliśmy i poszliśmy do dziedzińca, gdzie przy drzewie w cieniu siedzieli nasi przyjaciele… Noo, prawie wszyscy, ponieważ nie było tego irytującego blondaska Luke’ a i Michaela.
Jasmine siedziała na kolanach Hooda i… Dlaczego oni, do cholery się przytulają?! Brooklyn z kolei pisała z kimś zawzięcie SMSy, uśmiechając się pod nosem.
-Cześć. –Uśmiechnęła się blondynka, a później z każdym z nich przywitała uściskiem oraz buziakiem w policzek. Z kolei ja przybiłem z Calem sztamę i cmoknąłem również w policzek Jas i Brook. –Gdzie Lucas?
-Aktualnie jest jeszcze w Hiszpanii, powinien wrócić w poniedziałek. –Poinformowała nas Dawson, na co uniosłem brwi. –Czego się tak gapisz? –Warknęła.
-Myślałem, że po Finie nie pakujesz się w związki?
-Ashton. –Wycedziła przez zaciśnięte zęby moja dziewczyna.
-No, co, Mary? –Wzruszyłem obojętnie ramionami. –Sama nam mówiła.
-To tylko niezobowiązujący seks, coś w deseń ciebie i Mary zanim się założyliście. Dlatego z łaski swojej, Irwie nie wpierdalaj się w moje życie seksualne.
-Jak tam chcesz.
-Siema, ekipa. –Powiedział z uśmiechem Clifford, ale ta radość szybko zmieniła się w chęć mordu, gdy zobaczył, że jego była laska siedzi na kolanach Caluma, z którym się migdali. –Jasmine.
-Och, gorzej. –Warknęła mulatka. –Za to, co zrobiłeś mojej siostrze będziesz żałował, że się urodziłeś, sukinsynu. –Och, co za niespodzianka. To ta wariatka Caroline. Woah, wszyscy się cieszą – po za mną, bo Carrie to podła i mściwa zdzira, a teraz również i Mike’ m, bo bliźniaczka Jas go wykastruje w najlepszym przypadku, bo w najgorszym trafi do kostnicy.
Jasmine Hogan była tą zrównoważoną siostrą. Miła, pomocna, ładna, mądra, przyjacielska, kochana… Dziewczyna o złotym sercu, bo niezależnie jak bardzo chamscy – mówię oczywiście o płci męskiej z naszej paczki – dla niej byliśmy, to zawsze nam wybaczała i obracała wszystko w żart.
Ale jej siostra – Carrie była istnym wcieleniem zła. Wyglądała jak mały rozkoszny aniołek, ale to były tylko pozory, bo wystarczył tylko mały pstryczek, żeby jej mroczna strona dała o sobie znać. Z żartów zaczęliśmy nazywać te diabelskie wcielenie – Carrie White, wiążąc ją z postacią z horroru, kiedy to podczas jednego z naszych świątecznych ognisk zlepiła moją dłoń z nogą Caluma, którego dłoń przykleiła do pośladka Mike’ a, a jego rękę skleiła z moim czołem. To było największe upokorzenie mojego życia, kiedy to Jas zawiozła nas do mojego domu, a tata zadzwonił po lekarza i… Pojechał po rozpuszczalnik.
Na całe szczęście Caroline przyjeżdżała tylko na święta i czasem na przerwy, ponieważ chodziła do szkoły z internatem w Anglii, bo ma ponadprzeciętny umysł. Bla, bla, bla… Pani mądralińska.
-Gdzie jest Jasmine? –Warknął Mike.
-To już nie jest twoje zmartwienie. Zerwałeś z moją siostrą, dlatego nie chce oglądać twojej fałszywej mordy do końca życia. To powód, dla którego wróciłam. –Zadowolona z siebie młodsza Hogan cmoknęła w usta Hooda, a później wstała i pociągnęła go za sobą do szkoły.
-Noo, brawo, Mikey. –Mruknąłem pełen uznania. –Przez ciebie ta wariatka wróciła i już na pewno nie będziesz mógł spać po nocach, tak jak ja. –Warknąłem wściekły. –Chodź, Mary. –Kolejny raz zarzuciłem ramię na barki Wesley, po czym weszliśmy do budynku.
Z szafek wyjęliśmy książki, które wrzuciliśmy do plecaków, a później poszliśmy do klasy od matematyki. Dzisiaj mieliśmy pisać sprawdzian, dlatego też zaraz po dzwonku nauczyciel rozdał nam kartki.
Podpisałem arkusz, a następnie zacząłem czytać zadania, które powoli zacząłem rozwiązywać, aż z czasem szło mi coraz szybciej.
-Przepraszam? –Uniosłem dłoń, zwracając tym samym uwagę wszystkich. –Potrzebuję jeszcze jedną kartkę. –Zszokowany dyrektor podał mi biały papier, który zacząłem zapełniać obliczeniami do chwili, kiedy Calum nie zaczął mi się przyglądać z szokiem. –Co się gapisz? –Szepnąłem, kiwiąc na przyjaciela brodą.
-Dobrze się czujesz? –Zmarszczyłem brwi. –To sprawdzian z matmy, od kiedy rozumiesz matmę?
-Uczyłem się, okay?
-Tsa, jasne, a ja jestem prawiczkiem. –Zachichotał, na co puknąłem się kilkakrotnie w czoło tym samym chcąc mu pokazać, że jest głupi.
Fakt, że nie chciało mi się zakuwać, bo miałem ważniejsze rzeczy do roboty, takie jak: gry, spędzanie czasu z Mary i resztą moich przyjaciół, kolacje rodzinne, czy rozwijanie mojego życia towarzyskiego chodząc na różne domówki; a to, że chciałem iść na studia, żeby jeszcze lepiej móc zarządzać w przyszłości rodzinną firmą, były innymi sprawami. Musiałem zresztą pójść na studia i skończyć jakikolwiek kierunek, bo do tego zobowiązywała rodzinna tradycja. Miałem oczywiście wybór – pójść na Berkeley, Albuquerque, albo jak mama na jeden z tych prestiżowych college’ ów, na które wybierają się Marianna, Max i Jasmine – dlatego liczyłem, że przyjmą mnie na uniwerek tutaj, w Californii.
Miałem bardzo prosty plan na przyszłość. Oczywiście, chciałem mieszkać tutaj w Beverly Hills, albo Bel Air w wielkiej willi z rodziną – żoną i gromadką dzieci, bo szkoda, żeby takie zajebiste geny jak moje się zmarnowały. Chciałem mieć duży basen, ogród, noo i rzecz jasna garaż, bo nie będę sobie szczędził na samochodach. Miałbym dużo pracowników – gosposię, pokojówkę, opiekunki dla dzieci, żebym mógł się zabawiać z moją żoną… Bo za kilka lat wyobrażam sobie mój dzień tak: Rano budzę się obok kobiety, którą kocham, potem schodzimy do wielkiej jadalni, gdzie razem z dziećmi jemy śniadanie, a następnie jadę do firmy, a gdy wracam wieczorem jemy razem kolację i rozmawiamy, jak każdy spędził dzień, na koniec szybki numerek i zasypiam obok mojej prześlicznej żony. BUM! Idealne życie!
Po matematyce przyszedł czas na biologię, a potem historię, gdzie odpowiadała Mary, Andy i Max. Moja prześliczna i oczywiście mądra dziewczyna dostała najwyższą ocenę  - byłem z niej dumny.
Wreszcie przyszedł czas na przerwę obiadową, dlatego też wszyscy poszliśmy do stołówki. Z tacami usiedliśmy przy naszym stoliku i wtedy dopiero się zaczęło. Chryste, gdybym wiedział, że ten dzień będzie taki chujowy, wcale nie wstawałbym z łóżka.
-Ashy, wróciłeś! –Zapiszczała Mellody, uczepiając się mojego lewego ramienia, na co Mary zazgrzytała zębami i ścisnęła dłonią moje prawe udo. –Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś, chętnie bym do ciebie wpadła.
-Miałem ważniejsze sprawy na głowie, Mel. –Wyznałem zgodnie z prawdą, splatając pod blatem swoją dłoń z ręką mojej dziewczyny. Uwielbiam ją tak nazywać. Moja dziewczyna…
-Och, ale mogłeś dać przynajmniej znać, że jesteś już w L.A.
-Muszę iść do biblioteki. –Oznajmiła Mary, po czym gwałtownie wstała rozrywając mój uścisk i wściekła kierując się w stronę wyjścia.
-Cóż. –Wtrącił z chytrym uśmieszkiem Hoodie. –Ciekawe, kto jeszcze musiał iść do biblioteki? Może Andy, Kyle, albo Scott? –Z każdym wymienionym przez Caluma męskim imieniem moje mięśnie napinały się coraz bardziej. –Ciekawe co robią w tym kącie? Wiesz, o który mi chodzi, no nie, Irwie?
-Mary to mądra laska. –Wzruszyłem ramionami, kiedy już w miarę wyluzowałem. –Nie poleci na tych wszystkich frajerów, Calum. –Wymusiłem uśmiech. –Sory, mam telefon. –Blefując wyjąłem komórkę, po czym oddaliłem się od przyjaciół i Cook, a kiedy już wyszedłem ze stołówki biegiem ruszyłem w stronę biblioteki.
-Ashton. –Warknęła Benson, kiedy znowu wpadłem jak strzała do jej królestwa książek. –Ile razy mam powtarzać, że…
-Nie obchodzi mnie to. –Szybko zbyłem bibliotekarkę, a później poszedłem do mojego i Marianny miejsca.
Blondynka siedziała na parapecie i z grymasem przyglądała się Andy’ u, który czytał jej jakiś referat. Odchrząknąłem głośno, zwracając tym samym uwagę tej cioty i mojej dziewczyny.
-Spadaj, Howard, muszę pogadać z moją… -Jej wzrok zabijał. –Mary… Z moją przyjaciółką.
-Nie możesz chwilę poczekać? Wesley pomaga mi właśnie przy referacie na angielski.
-Chuj mnie obchodzi w czym pomaga ci Marianna. –Warknąłem. –Muszę z nią porozmawiać, więc spieprzaj, albo ci w tym pomogę.
-Dobra, nie gorączkuj się, kapitanie. –Dodał kąśliwie. –Lecę, Wesley. –Cmoknął ją w policzek. Moją dziewczynę. Moją. Tylko moją! Co on sobie do ciężkiej cholery wyobraża?!
-Wszystko gra? –Zapytałem widząc strach w oczach Mary.
-Co? –Uniosłem podejrzanie lewą brew ku górze. –Och, chodzi o Andy’ go. –Zaśmiała się nerwowo. –Jest w porządku.
-Nie okłamałabyś mnie, prawda?
-Przecież jesteś moim chłopakiem, tak? –Mruknęła, przyciągając mnie za koszulkę bliżej siebie, a potem złączyła nasze usta w namiętnym pocałunku, oplatając przy okazji moje biodra swoimi nogami. Nie czekałem z wsunięciem języka do ust siedemnastolatki, a sekundę później nasze języki już ze sobą walczyły o dominację. Nie potrafiłem przestać jej całować, mimo że brakowało mi już tchu. Chciałem być zawsze blisko. Oparłem swoje dłonie o szybę, tym samym jeszcze bardziej napierając na wargi mojej dziewczyny. –Ash. –Blondynka zdołała wyszeptać w moje usta, dlatego niechętnie się odsunąłem. Mary łapczywie zaczęła łapać oddech. –Uwielbiam, kiedy mnie całujesz, ale kiedyś się uduszę.
-Dlatego musisz zawsze brać głęboki wdech, maleńka i ciągle ze mną ćwiczyć. –Marianna zaczepnie trąciła mnie w klatę piersiową, do której chwilę później się przytuliła.
-Twoja Mellody działa mi na nerwy. –Warknęła, nasłuchując bicia mojego serca.
-Nie jest moja.
-Miałam ochotę ją zdzielić tacą. –Zaśmiałem się pod nosem, po czym oparłem swoją brodę o jej czubek głowy. –Jest taką lizodupą.
-Co? –Kolejna salwa śmiechu opuściła moje usta.
-Osobą, która liże ci dupę, nie dosłownie, w przenośni. –Wytłumaczyła, po czym szybko cmoknęła moje usta. –Chodź, musisz się przebrać, bo masz teraz trening. –Westchnąłem, a później ostatni raz pocałowałem Mary i poszliśmy w stronę szatni.
Wesley miała teraz trening składu, który zaczęła prowadzić razem z naszym przyjacielem Hoodem, a my trening drużyny, dlatego też szybko się przebrałem, a później poszedłem ćwiczyć. Oczywiście byłem nabuzowany, ale fakt, że zaraz będę mógł dowalić Howardowi na boisku za podwalanie się do mojej dziewczyny był w zupełności zadowalający.  

W ostateczności Andy’ go odprowadzono do pielęgniarki, ponieważ zbyt mocno go powaliłem, a że jest sierotą to musiał źle stanąć i prawdopodobnie skręcił kostkę.

Po pożegnaniu się z Mary, blondynka wysiadła z mojego samochodu i poszła do firmy swojego ojca, a ja pojechałem po naszych braci, z którymi zajechałem do mnie. Obiecałem ich pilnować, dlatego siedzieliśmy w garażu, gdzie oni grali na konsoli, a ja się uczyłem – musiałem mieć same piątki i czwórki, żeby dostać nową perkusję i samochód… 
_____________________________
Cóż mogę powiedzieć? Ogólnie rzecz biorąc, to ten rozdział pisało mi się dość szybko, ale spieprzyłam końcówkę ;'( 
Kocham piosenkę w tle i mogłabym jej słuchać w nieskończoność ♥ 
Dziękuję wam niezmiernie za tak dużą ilość komentarzy, które naprawdę mnie zmotywowały, dlatego postanowiłam, że każdy kolejny rozdział będzie ze specjalną dedykacją dla osoby, której komentarz spodobał mi się najbardziej. 
To nie koniec niespodzianek!! 
Werble proszę!
  Pamiętacie jak wspominałam o nowym blogu o 5sos?? 
Tak? Nie? 
Nie ważne zresztą... Owy blog już powstał, tak jak zwiastun, ale pozostało mi jeszcze poczekać trochę na szablon. Jednak z powodu, że strasznie jaram się zwiastunem... Także, proszę:
Także, ten... Noo, zapraszam na: 
gdzie są już bohaterowie, fabuła i prolog ;)
Buźka, miśki ;**  

niedziela, 12 lipca 2015

30. Closer





Mary

Wszędzie migały kolorowe światełka, które powodowały mroczki przed moimi oczami, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało w kołysaniu biodrami  do rytmów klubowej muzyki. W jednym z najlepszych klubów w Marsylii, gdzie ostatecznie wylądowałam z moim chłopakiem – jakkolwiek dziwacznie brzmi to w przypadku moim i Ashtona – było pełno ludzi, którzy byli już nieźle wystawieni alkoholem. Ich tańce były dziwaczne, ale nikt przecież nie zwracał na to najmniejszej uwagi, bo każdy był pijany lub pod wpływem narkotyków; spocony. Wszyscy obłapiali się, całowali lub decydowali się na bardziej odważniejsze gesty.
Naprawdę mi się tutaj spodobało. Nie liczyło się nic po za zabawą. Jakby od tego zależało ich życie, moje. Nasze. Życie nocne we Francji było magiczne i gdybym mogła, zamieszkałabym tutaj, albo została na dłużej, ale to nasz ostatni wieczór. Niestety…
Nagle poczułam oplatające mnie w pasie silne dłonie, ale… Coś było nie tak. Nie właściwie. To nie był Irwin. Zatrzymałam się i stałam sparaliżowana, aż wreszcie odważyłam się po kilku sekundach odwrócić. Stałam oko w oko z wysoki przypominającym tyczkę chłopakiem o niebieskich oczach oraz brązowej czuprynie. Przyglądałam mu się z uniesionymi brwiami. On nie wie, że zrobił źle – oczywiście ja mu nic nie zrobię, ale stojący za nim osiemnastolatek już prędzej. Po za tym z wyrazu twarzy Asha można wyczytać złość, a nawet powiedziałabym istną furię.
-Dlaczego nie tańczysz?! –Zawołał, pochylając się bliżej mnie.
-Bo jest zajęta! –Wrzasnął wkurzony Irwie, po czym jednym płynnym ruchem złapał za bark chłopaka i odwrócił go przodem do siebie. –To moja dziewczyna i byłbym ci wdzięczny, gdybyś trzymał łapy przy sobie, bo inaczej zrobi się niemiło! –Poinformował, próbując przekrzyczeć muzykę.
-Odwal się, koleś! –Zaśmiał się donośnie, ale tylko przez chwilę, ponieważ wielka pięść ciemnego blondyna zetknęła się z jego twarzą, a dokładniej z nosem, z którego zaczęła sączyć się czerwona krew.
Potem szybko działo się w zadziwiająco szybkim tempie. Wyrzucili najpierw tego maniaka kobiecych tyłków, a później nas, mimo iż tłumaczyliśmy, że klub należy do ojca Ashtona, chociaż w sumie to do mojego chłopaka, który dwa lata temu zainwestował swoje pieniądze w niego.
Ashton, Anthony i Elena co roku otrzymywali od swojego ojca kilkanaście tysięcy, które mogli wydać na jakąkolwiek działalność, która oczywiście przyniesie zysk. Siostra Asha inwestowała w salony kosmetyczne, Tony w sklepy z zabawkami elektronicznymi, a mój facet w kluby, czy dajmy na to restauracje, które nieco podrasowywał, aby przynosiły pokaźne zyski.
-Jutro wylecisz na zbity pysk, kutasie! –Zagroził, gdy siłą dwóch osiłków wyprowadziło go na zewnątrz, ponieważ ja niczym zbity psiak wyszłam kulturalnie sama. Jestem cywilizowanym człowiekiem. –Tak, jak ty! To mój pieprzony klub, a wy wyrzucacie mnie i moją dziewczynę!
-Uspokój się, szczeniaku. –Mruknął zmęczony, napakowany mulat krzyżując ramiona na dużej klatce piersiowej i chytrym uśmieszkiem na ustach. Co za kretyn. –Skoro jesteś właścicielem, nie powinieneś teraz siedzieć w biurze?
-Posłuchaj, pajacu to ja podpisuję czeki, z których utrzymujesz rodzinę lub chodzisz na dziwki i siłownię, dlatego oszczędź sobie te teksty tępego macho, bo jutro rano wylecisz na mordę, błagając, żebym jednak cie nie zwalniał, a wiesz co ja zrobię?
-Oświeć mnie, cwaniaczku.
-Zaśmieję ci się prosto w twarz, po czym wyjdę ze swoją kobietą zadowolony z życia. –Poinformował, po czym zdjął swoją kurtkę i zarzucił na moje zziębnięte barki, które objął również swoim ramieniem. Prowadził mnie w nieznanym mi kierunku, w ciemną noc, wyklinając pod nosem tych niekompetentnych bramkarzy.
-Wyluzuj, zachowujesz się powoli jak twój ojciec. – Mruknęłam, obejmując ciemnego blondyna w pasie, na co jego mięśnie nieco się rozluźniły.
Teraz to ja nas prowadziłam, dlatego podeszłam do marmurowej poręczy, dzięki której można było podziwiać krajobraz rozświetlonej Francuskiej Riwiery.
-Jest idealnie. –Wypaliłam, opierając się na łokciach o balustradę, by po chwili poczuć jak moje plecy stykają się z twardych torsem Ashtona, a jego silne ramiona znów mnie obejmują. –Cieszę się, że mnie tutaj zabrałeś i zrobiłeś to wszystko.
-Dla ciebie zrobię wszystko. –Wyszeptał nagryzając płatek mojego ucha, powodując tym samym przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
-Wiem, że niewielu osobom to mówię, a jeśli mówię to jest to tak rzadkie, że graniczy z cudem, ale kocham cie, Ashton. –Sama nie wiem, dlaczego zebrało mi się na takie wyznania, ale czułam, że muszę mu to powiedzieć.
-To mamy problem, bo ja też cie kocham. –Zachichotałam krótko pod nosem, po czym odwróciłam się przodem, aby móc spojrzeć w te orzechowe tęczówki, które wpatrywały się we mnie z fascynacją i pożądaniem. Zarzuciłam ręce na szyję osiemnastolatka powodując u niego dreszcz, kiedy moje zimne palce zetknęły się z rozgrzanym karkiem. Wspięłam się na palce tylko po to, żeby złączyć nasze wargi w jedność – znowu.
Od naszych wyznań minęło siedem dni i od tego czasu nie możemy się od siebie odkleić – dosłownie. Na każdym możliwym kroku pokazujemy ludziom, jacy to jesteśmy szczęśliwi. Bezwstydnie całujemy się na ulicy, prawie kochamy się na ławce w parku, gdzie chodzą małe dzieci z rodzicami, a kiedy przychodzi wieczór… Jest gorąco. Bardzo gorąco.
Jesteśmy na siebie napaleni tak bardzo, jak to tylko możliwe. Pieprzymy się jak króliczki – oczywiście z zabezpieczeniami, używamy prezerwatyw, a ja dodatkowo przyjmuję pigułki, bo nie chcemy zaliczyć żadnej wpadki. Jesteśmy młodzi i chcemy się wyszaleć, a fakt, że teraz już nie okłamujemy samych siebie z tymi całymi przyjaciółmi z benefitami tylko nas bardziej nakręca, bo wszystkie blokady puściły. Moglibyśmy się to robić wszędzie i niezależnie od otoczenia. Po prostu oboje kochamy się bzykać i to jest potwierdzona informacja.
Ręce mojego faceta zjechały na moje pośladki, za które ścisnęły powodując mój jęk podniecenia prosto w jego usta. Ashton szybko mnie uniósł, po czym posadził na poręczy, aby mieć lepszy dostęp do moich warg. Jedyną rzeczą, która mu prawdopodobnie przeszkadzała, była nieco duża różnica w naszym wzroście – on był typowym wysokim osiłkiem, a ja jego drobną, niską laleczką. To… Z jednej strony to urocze, ale cholernie utrudnia niektóre sprawy, jak na przykład całowanie, bo muszę się wyciągać, żeby móc molestować swoim językiem jego.
Objęłam nogami biodra Irwina, tym samym zmniejszając odległość między nami do minimum. Wymienialiśmy się śliną tylko przez chwilę, ponieważ Ash szybko przeniósł się z pocałunkami na moją szyję, gdzie lekko zasysał skórę zostawiając kilka czerwonych plamek.
Byłam cała w malinkach. Moje piersi były w malinkach, które powoli przyjmowały kolor siny. Wyglądałam jakby się ktoś nade mną znęcał, ale prawda była taka, że Ashton się znęcał psychicznie, wystawiając na próbę moją chcicę na seks z nim. Lubił się droczyć, kiedy ja byłam napalona i przedłużać te słodkie tortury.
-Przestań. –Zaprotestowałam, gdy zaczął odpinać suwak mojej obcisłej czarnej sukienki.
-Czemu? –Uniósł podejrzanie lewą brew ku górze i dokładnie mi się przyjrzał. –Myślałem, że chcesz się ze mną pieprzyć, coś się stało?
-Pizga jak cholera, a ty chcesz mnie rozebrać. Będziemy się kochać gdzieś, gdzie jest ciepło, bo inaczej możesz zapomnieć.
-W takim razie, wracamy do hotelu. –Nie licząc się z niczym zdjął mnie i ustawił na ziemi, po czym splatając nasze palce razem prowadził w stronę naszego miejsca noclegowego w hotelu jego ojca, który był podobny do tego w Paryżu, ale tylko pod względem wyposażenia pokoi, ponieważ recepcja, jak i restauracja były w nieco innym klimacie – różniły się chociażby innym wystrojem, bo w stolicy były zdjęcia tamtejszych atrakcji, a tutaj jest widok na Lazurowe Wybrzeże, czy chociażby Bazylikę Notre – Dame.
Będąc już w windzie zaczęliśmy grę wstępną, jaką było rozpięcie mojej sukienki, czy chociażby spodni Ashtona, ale prawdziwa zabawa zaczęła się w apartamencie. Zdarliśmy z siebie ubrania, a później mój chłopak przeleciał mnie przy drzwiach, chwilkę odpoczęliśmy, a później zaliczyliśmy numerek przy komodzie i na łóżku. Kochaliśmy się całą noc i dopiero koło trzeciej rano poszliśmy spać.
Obudziłam się około godziny dziewiątej w ramionach Irwina, który zaplatał sobie moje włosy na palec i przyglądał się jak śpię.
-Długo tak siedzisz? –Ziewnęłam, przecierając oczy piąstką.
-Dłuższą chwilę, jesteś głodna? –Przytaknęłam, a mój chłopak szybko cmoknął mnie w usta, po czym sięgnął po telefon, którym zamówił dla nas śniadanie. Po niecałych dwudziestu minutach obsługa przyniosła nam cały wózek jedzenia. Były jajka po benedyktyńsku z łososiem, tosty, bekon i inne przysmaki.
Zjedliśmy w łóżku, a później jeszcze trochę poleżeliśmy, by o dwunastej wstać, wziąć razem prysznic i się ubrać.
Po wyjściu z łazienki, spakowaliśmy się, a później mój chłopak uparł się, aby wrócić do tego nieszczęsnego klubu.   
Ashton ma bardzo specyficzny charakter – jest uparty jak osioł, jeśli coś nie idzie po jego myśli. A tym razem gość potraktował go jak… Nie chcę nikogo bronić, ale Ash jest jego szefem, więc… No jakiś szacunek się należy.
Szliśmy spacerkiem, trzymając się za ręce w stronę klubu, z którego wczoraj nas wyrzucono, a trasa zajęła nam jakieś piętnaście minut.
Po przekroczeniu progu od razu uderzyłam do baru, gdzie kupiłam sobie rozcieńczoną whisky z colą, ponieważ strasznie mnie suszyło, a Irwie poszedł do biura swojej prawej ręki – niejakiego Jima.
-Byłaś tutaj wczoraj, prawda? –Przytaknęłam z lekkim uśmiechem. –Proszę. –Postawił przede mną…
-Skąd masz moją torebkę? –Zapytałam z uniesioną brwią. –Myślałam, że ją zabrałam.
-Drake i Sean was wyrzucili, dlatego nie zdążyłaś.
-Och, no tak. Ashton uderzył tego napaleńca. –Przypomniałam sobie. –Tak, czy inaczej dziękuję.
-Mówię poważnie, Jim. –Warknął mój chłopak, który właśnie szedł w moją stronę. –Zadzwoń i powiedz, że wylatują.
-Nie mogę tego zrobić, obowiązuje ich umowa.
-Mogę ją zobaczyć? –Zmarszczyłam brwi. Przecież nawet się na tym nie zna, więc po jakiego diabła chce to oglądać?
-Tak, pewnie, zaraz przyniosę. –Jim odszedł na chwilę, by wrócić z niebieską teczką i podać dwie kartki z kontraktem.
-Och, strasznie dużo tutaj czytania. –Mruknął, na co uniosłam brwi. Związałam się z idiotą. –Dlatego zróbmy tak. –Jednym pewnym ruchem rozdarł arkusz na pół, a później zrobił to samo z drugim. Zarówno ja, jak i Jim i ten barman patrzeliśmy z szokiem. –Mam wyjebane na ich umowy, mają wylecieć, dlatego z łaski swojej albo zadzwonisz po nich i ich wylejesz, albo sam wywalę cie na zbitą mordę, a zastąpię cie Kyle’ m. –Wskazał na barmana.
-Znasz moje imię? –Zdziwił się, zaprzestając wycierania lady.
-Znam, każdą osobę, która dla mnie pracuje i którą lubię. –Wzruszył barkami ciemny blondyn. –Decyduj, Jim.
-Zadzwonię po nich. –Zrezygnowany Jim poszedł do swojego biura.
-Kretyn. –Podsumował mój chłopak. –Kyle dziś dostaniesz awans, bo Jim to wkurwiający kutas.
-Nie obraź się, ale ja raczej nie nadaję się do takiej roboty.
-Pieprzysz. –Machnął ręką osiemnastolatek. –Każdy się nadaje, jedyne co musisz robić to wszystko, co robił Jim, a kiedy każę ci kogoś wylać na zbity ryj…
-Mam to zrobić.
-Szybko się uczysz. –Przyznał z uśmiechem, a potem przybił sztamę z swoim nowym kierownikiem.
-Jesteś pokopany. –Westchnęłam.
-Ale właśnie to we mnie kochasz. –Ashton z głupkowatym uśmieszkiem cmoknął mnie w usta, a potem przyszedł Jim, z którym czekaliśmy na tych dwóch ochroniarzy.
Po około dziesięciu minutach pojawili się i zszokowani patrzeli na mnie i mojego faceta, który miał chytry uśmieszek wymalowany na twarzy.
-Co tutaj robisz, szczeniaku? –Warknął ten wyższy.
-Jim. –Wskazał dłońmi na dwóch osiłków, którzy byli zmieszani.
-Jesteście zwolnieni. –Westchnął trzydziestolatek.
-Czemu, do cholery?! –Wrzasnął blondyn.
-Bo jestem pieprzonym właścicielem i zwalniam cie, Jim. –Uśmiechnął się uroczo, jak mały niewinny dzieciak, który nabroił, a teraz chce przekupić mamę słodką minką, aby nie ponieść konsekwencji.
-Żarty sobie ze mnie robisz, dzieciaku?! Harowałem dla ciebie jak wół przez tyle lat…
-W gwoli ścisłości półtora roku.
-Mam to w dupie! Nie możesz mnie zwolnić!
-Tak jakby… Ja już to zrobiłem, Jim. –Dodał zmieszany Ashton, a później spojrzał na mnie i Kylea. –To mój klub, mogę zrobić wszystko. –Wzruszył ramionami.   

-Mary, obudź się, zaraz lądujemy. –Poczułam jak ktoś mną potrząsnął, ale po głosie poznałam, że to mój chłopak. Niechętnie uniosłam powieki, a moim oczom ukazała się radosna twarz Ashtona.
Jego włosy przypominały busz, ale to był codzienny widok. Chodzi o to, że teraz, gdy zaczęliśmy się spotykać patrzę na niego inaczej. Bardziej jaram się, kiedy się uśmiecha, Podobają mi się szczegóły, jak te maleńkie zmarszczy w kącikach oczu, czy to jak marszczy nos, kiedy śpi, albo jak się troszczy, o każdego. To wspaniały człowiek.
-Wszystko dobrze? –Przytaknęłam, a później pochyliłam się i musnęłam jego wargi, które zaczęły współpracować przez chwilę z moimi. Ostatecznie zapięliśmy pasy, a ja oparłam głowę o klatkę piersiową osiemnastolatka i pozwoliłam, aby gładził moje włosy, aż do wylądowania.
Po wyjściu z samolotu, poszliśmy odebrać bagaże, a później taksówką pojechaliśmy do domu Ashtona.
W środku nie było nikogo, ponieważ państwo Irwin wyjechali na urlop do Hiszpanii, Elena razem z Laurą do Włoch, a Anthony miał obóz piłkarski, więc byliśmy sami.
-Zostaniesz na noc, prawda?
-Tak, jutro pójdziemy do mnie, bo mama jedzie z narzeczonym do Rio, a Gabe nie może zostać sam.
-Spokojnie, piękna. –Uspokoił mnie z lekkim uśmieszkiem, a później poszedł do kuchni. Wrócił po kilku minutach z dwoma butelkami piwa oraz miską popcornu, którą postawił na stole. –Obejrzymy mecz.
-Niech będzie. –Zgodziłam się, a później usiadłam na kolanach mojego chłopaka, który spoczął na sofie i zdążył włączyć już telewizor.
Oglądaliśmy rywalizację między FC Barceloną, a Realem Madryt, ale nasze zdania były podzielone. Ja byłam za Neymarem, bo jaram się nim, a Ashton za Cristiano Ronaldo – głupek, każdy wie, że Neymar jest przystojniejszy.
Właśnie takie chwile jak ta lubiłam najbardziej – kiedy możemy siedzieć w swoim towarzystwie i cieszyć się tym. W spokojnej atmosferze, bezczelnie możemy się obściskiwać na wypoczynku, popijając piwko, jedząc prażoną kukurydzę i oglądać mecz.            
_________________________________
Chryste... Mam nadzieję, że nie ma błędów, bo pisałam ten rozdział do pierwszej nad ranem i teraz kończyłam, i nie mam siły, żeby go sprawdzać. 
Mam nadzieję, że wam się spodoba. 
Dziękuję osobom, które skomentowały poprzedni rozdział - to dla mnie naprawdę dużo znaczy. 
To tyle, miłej niedzieli ;

niedziela, 5 lipca 2015

29. Lonely Boy





Calum

Obudził mnie dźwięk trąbki, która zwiastowała nic innego jak tylko pobudkę o piątej rano. Niech szlag trafi wszystkich począwszy od mojego ojca, który mnie tutaj wysłał, poprzez tych frajerów, którzy trenują, żeby zostać dublerami The Rocka w jakimś filmie akcji, a kończąc na tym pieprzonym idiocie, który ten obóz organizuje.
Nakryłem głowę poduszką, a z moich ust uleciała wiązanka przekleństw na j, k, p, ch, z, i tym podobne. Nienawidzę tak wcześnie wstawać, do cholery!
-Hood! – wrzasnął do mojego ucha wojskowy, na co przymrużyłem mocniej oczy. Niech go diabli. –Hood! – ryknął głośniej, a gdy kolejny raz nie otrzymał odzewu z mojej strony, brutalnie chwycił za prześcieradło i szarpnął. Z hukiem wylądowałem na brudnej podłodze. –Co to za spanie kadecie?!
-Ja pierdolę – mruknąłem masując mój obolały tyłek. To nie jest fajne, że każdego ranka odgrywamy ten sam scenariusz. A jeśli zależy Brusowi na takim rozpoczynaniu dnia, to niech załatwi mi dublera po mój zadek nie wytrzyma jeszcze tygodnia z tym kretynem.
-Czy słyszałem słowo na P?!
-Nie? – zapytałem, wstając i podnosząc kołdrę, którą razem z prześcieradłem rzuciłem na niewygodny materac.
-Na podłogę i pompuj!
-Kurwa mać – kolejny raz przekląłem, a później zacząłem robić te pieprzone pompki.
To był zły pomysł, żeby tutaj przyjeżdżać. Mogłem w spokoju wylegiwać się, dajmy na to Hawajach, albo Barbadosie z Care, a nie pocić się jak świnia na jakimś zawszonym obozie dla młodych terminatorów! Powinienem znowu płaszczyć się i błagać mamę, żeby wybiła ojcu z głowy ten gówniany pomysł, ale nie – Pojadę na obóz, trochę przypakuję, nie będziesz miał ze mną szans, Irwie. Co ja, do ciężkiej cholery sobie wtedy myślałem?! Jestem taki tępy, że aż ustawa tego nie przewiduje! Powinienem dostać jakąś nagrodę dla naiwniaków, czy coś w tym stylu.
Po zrobieniu pięćdziesięciu pompek, wsunąłem na biodra szorty, a przez głowę przełożyłem pierwszy lepszy t-shirt – w sumie to jeden kit, bo i tak prędzej czy później wszystko przepocę, więc nie robi mi różnicy, czy miałem tą koszulkę na sobie wczoraj, czy trzy dni temu. Dopiero po zawiązaniu adidasów z limitowanej edycji Nike –już nie takich nowych, bo nadają się przez te wszystkie ćwiczenia w błocie to kosza - razem z resztą tych frajerów i moim nowym kumplem Dean’ m wyszliśmy na dwór, gdzie zaczęliśmy od rozgrzewki, czyli czterdziestu okrążeń wokół dużego jeziora. Narzuciliśmy sobie z Dean; m bardzo wolne tępo, podczas którego wykręciłem numer do Caroline. Dziewczyna odebrała dopiero po drugim sygnale.
-Czy ty jesteś normalny Calum? Jest dopiero… Pierwsza w nocy, a są ferie – wymruczała sennie.
-Też się cieszę, że cie słyszę, Care – rzuciłem sarkastycznie. –Jak się trzyma, Jas?
-Jakoś – westchnęła. –Czuję się winna, bo gdybym nie biegała z tobą, ten idiota nic by nie podejrzewał.
Carrie nigdy nie lubiła Michaela, ponieważ sądziła, że przy nim Jasmine traci siebie – co jest oczywiście czystą bzdurą, ponieważ starsza Hogan jest szczęśliwa przy Cliffordzie, co nie zmienia oczywiście faktu, że Mike jest kretynem.
-Przecież nie mogłaś się trzymać z daleka ode mnie, nie obwiniaj się, Care, mój urok działa na wszystkie laski, a jeśli nie… To tylko kwestia czasu – Dean parsknął głośnym śmiechem, ale takie były stwierdzone fakty. Każda dziewczyna i kobieta mi ulegnie, poczynając od niemowlęcia, a kończąc na pani w wieku babci Ashtona. Calum Hood jest dobry na wszystko.
-Tsa, nie pochlebiaj sobie – westchnęła jakaś taka obrażona, co nieco mnie zmartwiło. Caroline nigdy nie miała jakiś poważnych problemów, a przynajmniej mi nic o tym nie mówiła.
-Ejj, wszystko gra?
-Calum, ja go wykastruję za to co zrobił Jasie – westchnęła. –Jego jaja zawisną na tej bramce, gdzie gracie w Football – zaśmiałem się pod nosem. –Nawet nie miał klasy, żeby zerwać z nią twarzą w twarz. Który facet zrywa przez telefon?! Kompletny palant! Jasmine po tym jak się rozłączył, rozwaliła swój telefon, a później płakała przez tydzień.
-Chciałbym jej jakoś pomóc, ale utknąłem na tym posranym obozie – westchnąłem.
Było mi cholernie szkoda Jas, ale z drugiej strony sama sobie zgotowała taki los. Mogła powiedzieć Cliffordowi, że zostanie ojcem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to cholernie poważna sprawa dla dwójki osiemnastolatków, którzy wybierają się na dwa różne kierunku studiów, ale… No przecież pomagalibyśmy im, bo od tego są przyjaciele, tak? Nie zostawilibyśmy ich samych, mówiąc: Nara, frajerzy, my uderzamy w melanż, a wy bawcie się w rodzinkę z tym małym obsrańcem. Ludzie, jesteśmy jak jedna wielka szczęśliwa rodzina – Mary i Jas są dla mnie jak siostry, a Luke, Mike i Ash jak bracia. Brook… W sumie też mogłaby być moją siostrą, ale spałem z nią kilka razy, więc to byłoby kazirodztwo, tak samo jak w przypadku Care. Nie potrzebuję więcej sióstr – mam Stacy. Chodzi mi o to, że dołożylibyśmy wszelkich starań, żeby pomóc im wychować tego małego potworka.
-Pomożesz, jak wpadnę na tego kutasa – ziewnęła, a ja przyłapałem się na małym uśmieszku. Care była urocza, gdy chciało jej się spać, po za tym ziewała jak mały kotek.
-Kładź się spać, mała – wydyszałem, ponieważ nie wiedzieć czemu, ale przyśpieszyłem. What the fuck?!
-Mhm, dobranoc – wyszeptała sennie.
-Raczej dzień dobry – wtrąciłem ze śmiechem. –Kocham cie – nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłem się, ponieważ przebiegałem właśnie obok tego posrańca – Brusa i jego dzielnego ratlerka – Simona.
Gość jest zdrowo jebnięty. Wstaje już o czwartej i zaczyna treningi, bo jak twierdzi musi być w dobrej formie, skoro ma bronić naszego kraju. Obrona obroną, ale gość przez cały dzień ćwiczy od czwartej do jedenastej wieczór! Wykończy się – nie to, żebym się martwił, ale nie chcę, żeby w baraku zajeżdżało jeszcze trupem, skoro śmierdzi brukselką i potem.
Uśmiechnąłem się szeroko mijając Brusa, a kiedy zniknąłem z jego punktu widzenia, znowu złapałem za telefon i tym razem wykręciłem numer do Mary.
-Mów, Hoodie – przywitał się Ashton.
-Siema, jak misja?
-Zakończona sukcesem – zaśmiał się, na co sam się uśmiechnąłem szeroko. Wreszcie powiedział Wesley, co mu leżało na serduchu od kilku miesięcy. Dzięki ci panie!
Miałem już powoli dość tych podchodów i udowadniania na każdym kroku, jaki to jest zazdrosny o swoją księżniczkę. To było męczące, tak jak to wypieranie się. Każdy, każdy wiedział, że lecą na siebie jak ćmy na światło, ale żadne nie chciało się przyznać i wypierało się uczuć, aż wreszcie musieli pojechać do posranej Francji, żeby wyznać sobie uczucia – takie Love Stroy.
-To ładnie.
-Jak obóz?
-Nie wkurwiaj mnie – warknąłem ostrzegawczo. – Palę tyle kalorii, że nawet po tygodniu opierdalania się tego nie nadrobię – w odpowiedzi dostałem głośny rechot Asha, który miał niezły ubaw. –Codziennie wstaję o piątej, zaczynam dzień od pompek i czterdziestu kółeczek, a potem idę na śniadanie, gdzie jem brukselkę. Następnie ćwiczenia w terenie na torze przeszkód i obiad. Jemy brukselkę. Kolejno znowu jakieś daremne ćwiczenia do ósmej i kolacja. Brukselka wychodzi mi już dupą, ale na całe szczęście przeszmuglowałem sobie torbę batonów i coca coli, dlatego wieczorem razem z Dean’ m ucztujemy – zaśmiałem się pod nosem, w czym poparł mnie mój brat i nowy kumpel.
-Jednym słowem wiedziesz zielone życie – dodał z zacieszem. Niech go diabli, niech spadnie z tego super drogiego jachtu do zimnej wody. –Czekaj, Mary chce z tobą pogadać.
-Cześć, Hoodini – zaćwierkała szczęśliwa. –Jak tam się trzymasz? – dodała zatroskanym głosem.
-Jest dobrze, no… Powiedzmy, ale mów, co u ciebie, słońce?
-To najlepsze ferie – uśmiechnąłem się jak głupi do sera. To całkiem normalne, że cieszę się ich szczęściem. –Słyszałeś, co zrobił Mike? – zapytała poruszona Marianna.
-Tsa, niestety to chyba moja wina.
-Przestań, to nie prawda. Mike to osioł…
-Tsa, wiem, ale…
-Hood, czy to jest komórka?! – zaryczał Brus, idąc w moją stronę.
-Muszę kończyć, kocham – dodałem pośpiesznie, po czym wrzuciłem nowego Iphone’ a w pierwsze lepsze krzaki. –No i mówię jej: Słońce, zapakuj to w zestaw dla dzieci, moja przyjaciółka jest w szpitalu. A ta stara rura… - zacząłem opowiadać pierwszą lepszą histryjkę, żeby nie wzbudzać podejrzeń u pułkownika i jego wiernego psiaczka, którzy za torowali mi drogę. –Jakiś problem, Brus? – zapytałem niby od niechcenia. –Przecież kulturalnie sobie biegamy, a ty i twój buldog nam przeszkadzacie, prawda Dean? – szatyn przytaknął.
Dean McCall był w moim wieku i podobnie jak ja trafił tutaj za karę, ponieważ rozbił wóz swojego ojca, który jest politykiem. Jest jak mój bliźniak z tym wyjątkiem, że ja jestem przystojniejszy i bardziej zabawny, no i ja mam prześliczną dziewczynę, a on… Jest wolnym strzelcem i woli przebierać w foczkach.
-Gówniarzu, gdzie ten telefon?! – wycedził przez zaciśnięte zęby, będąc bliski wybuchu. Czy to źle, że wkurwianie go sprawiało mi radość? To w sumie było moje hobby.
-Ranisz mnie, Brus – powiedziałem z przejęciem, kładąc prawą dłoń na sercu i pokazując jak jego słowa mnie zabolały. Ostra niczym noże, hahahaha. –Nigdy bym cie nie znieważył, szanuję cie i…
-Dość pieprzenia – machnął ręką. –Co drugi dzień odwalasz takie przedstawienia, gdzie schowałeś ten pieprzony telefon, gnojku! – wybuchł. Nareszcie!
W końcu bramy jego stoickiego spokoju puściły, a on stał się furiatem, który nie szczędzi przekleństw. Byłem taki szczęśliwy… Wreszcie dopiąłem swojego i niczym agent Ethan Hunt wykonałem zawodowo Mission: Impossible, nie żeby coś, ale jstem przystojniejszy od Toma Cruise’ a. W sumie… To mógłbym być agentem, specem od tortur – prędzej czy później złamię każdego.
-Nie mam telefonu – zacząłem na spokojnie. –To było mydło – wyjąłem z kieszeni kostkę wiśniowego kosmetyku, który rzuciłem ratlerkowi – warknął na mnie, frajer! –Mam takie odchyły, że muszę do czegoś mówić, a że Dean ma mnie czasem dość, to sobie biegnę i gadam do mydła.
-Nie kłam – wycedził przez zaciśnięte zęby Simon. –Znajdę ten telefon i wsadzę ci go…
-Nie lubię jak ktoś mi wsadza – wtrąciłem. –To ja wolę wsadzać, zapytaj moją dziewczynę –poruszałem zawadiacko brwiami, wyprowadzając jeszcze bardziej ich z równowagi.
-Nie obchodzi mnie, w jaki sposób zabawiasz się ze swoją laską…
-I bardzo dobrze, bo jestem dżentelmenem i tak bym ci nie powiedział – zaśmiałem się głośno, po czym wyminąłem ich i biegłem dalej.
Po zrobieniu czterdziestu okrążeń, zabrałem z krzaczorów mój telefon, po czym razem z Dean’ m poszliśmy na stołówkę. Standardowo po zabraniu tac z papką dla dzieciaków – za to jedzenie sanepid powinien rozwiązać ten obóz, a jego uczestników (po za Simonem i Brusem) wysłać do jakiegoś SPA, czy coś.
Z trudem przeżuwałem wszystko. Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że zjadłem to paskudztwo było to, że nie chciałem zemdleć i być reanimowanym przez tego kretyna Brusa i jego zjebanego mini klona – młodszego o kilkanaście lat, ale zawsze, nie?
-Hood – zagaił jeden z rekrutów.
-Tak, nieznajomy chłopcze, którego pierwszy raz widzę na oczy? – zapytałem, grzebiąc w talerzu.
-Mam coś – zmarszczyłem brwi, kiedy podał mi biały kartonik. –Za to, że jesteś cool – zmarszczyłem brwi. Jeszcze tego nie było, żeby dostać coś za bycie super. Fajnie! Nawet jeśli to coś od pulchnego rudzielca.
-Spaghetti?! – pisnąłem uradowany. –Kocham cie, stary – szepnąłem, po czym zacząłem wsuwać, jakbym przez tydzień co najmniej nie jadł.
Z nikim się nie podzieliłem – tak, jestem egoistą, ale kocham spaghetti i w ogóle włoską kuchnię. Jestem w połowie Włochem po ojcu, więc spoko, kogo to obchodzi, że znam tylko kilka pojedynczych słówek?! Nikogo! Za niedługo pewnie wszyscy zaczną mówić po angielsku, więc o czym my do cholery rozmawiamy?!
Po obiedzie, który łączył się ze śniadaniem – bo Brus to cholerna sknera, która nas głodzi – poszliśmy na tor przeszkód. Nienawidzę tego miejsca. Prawdopodobnie wiąże się to z tym, że już pierwszego dnia podczas biegu po konarze drzewa, które służyło za kładkę nad dziurą wpadłem na jaja, które do tej pory mnie bolą. Co jeśli nie będę mógł przez ten wypadek mieć dzieci?! To grzech, żeby tak zajebiste geny jak moje się zmarnowały! Muszę pójść do lekarza, czy coś…
-Hood, dziś ścigasz się z Simonem – uniosłem podejrzanie lewą brew ku górze. –Nie patrz tak, tylko się ustaw.
-Co jeśli wygram? – ratlerek parsknął śmiechem. –Nie, ale poważnie, co dostanę jak z nim wygram?
-Do końca obozu, będziesz mógł nim pomiatać – wskazał na Simona, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-Stoi! – zawołałem. –Wiesz, co będzie pierwszą rzeczą, którą będziesz musiał zrobić, będzie kąpiel nago w jeziorze.
-A ty… - zawiesił się. –TY, Hood…
-Weź – zatrzymałem go gestem ręki. –Lepiej zacznijmy już bieg – nie czekając na niego poszedłem na start, po czym jak zawsze położyłem się na brzuchu na glebie, by kilka sekund później obok ułożył się ten pacan.
Na dźwięk gwizdka ruszyliśmy. Już na samym początku tej ciul zaczął prowadzić, ale na jego nieszczęście Calum Hoodie Hood zawsze się zabezpiecza – nie chcę zaliczyć żadnej wpadki. Najpierw czołgaliśmy się pod siatkami w błocie, potem kilka metrów trzeba było przebiec, by następnie skakać w oponach, kolejno był znowu bieg, później długi, ciemny tunel, gdzie raz Dean spotkał węża – modliłem się, żeby mi się to nie przydarzyło. Pod koniec była ta nieszczęsna belka, ale na całe szczęście nic mi się nie stało; potem bieg, ścianka wspinaczkowa i bieg.
-Gościu, sznurówka – ostrzegłem, ponieważ Dean wcześniej mu je rozwiązał.
-Spływaj, leszczu – wzruszyłem ramionami, kiedy ten cieć się potknął i wylądował twarzą w błocie. Jak zwycięzca, nucąc pod nosem kawałek Seleny Gomez Like a Champion biegłem do mety i wygrałem! Odtańczyłem taniec zwycięstwa, wywijając tyłkiem na wszystkie możliwe strony i robiąc kilka salt w powietrzu. Wszystkie ofiary, które Simon i Brus gnoili przez całe ferie wiosenne mi pogratulowali, wiwatowali moje imię – byłem ich bohaterem.
Na koniec tego całkiem znośnego dnia poszliśmy nad jezioro, gdzie nagraliśmy filmik z biegającym nago chłopcem z maleńkim przyrodzeniem, który trafił do sieci i na mojego twittera, po czym dostał wiele  gwiazdek i został oczywiście podany dalej. Tsa, to było idealne zakończenie przerwy wiosennej. Cieszę się, że już jutro wracam do domu – do rodziny, przyjaciół i mojej dziewczyny. 
_________________________________
Hmm, co tu dużo mówić? Rozdział napisałam o wczoraj w godzinach popołudniowych, ale chyba najbardziej  cieszę się z tego, że pisało mi się go naprawdę łatwo... 
Mam nadzieję, że wam się spodoba - może rozdział nie jest jakiś perfekcyjny, ale pisany z perspektywy Caluma, więc... Ja go po prostu uwielbiam ♥ 
To tyle, miłej niedzieli ;**