Calum
Obudził mnie dźwięk trąbki, która zwiastowała nic innego jak
tylko pobudkę o piątej rano. Niech szlag trafi wszystkich począwszy od mojego
ojca, który mnie tutaj wysłał, poprzez tych frajerów, którzy trenują, żeby
zostać dublerami The Rocka w jakimś filmie akcji, a kończąc na tym pieprzonym
idiocie, który ten obóz organizuje.
Nakryłem głowę poduszką, a z moich ust uleciała wiązanka
przekleństw na j, k, p, ch, z, i tym
podobne. Nienawidzę tak wcześnie wstawać, do cholery!
-Hood! – wrzasnął do mojego ucha wojskowy, na co
przymrużyłem mocniej oczy. Niech go diabli. –Hood! – ryknął głośniej, a gdy
kolejny raz nie otrzymał odzewu z mojej strony, brutalnie chwycił za
prześcieradło i szarpnął. Z hukiem wylądowałem na brudnej podłodze. –Co to za
spanie kadecie?!
-Ja pierdolę – mruknąłem masując mój obolały tyłek. To nie jest
fajne, że każdego ranka odgrywamy ten sam scenariusz. A jeśli zależy Brusowi na
takim rozpoczynaniu dnia, to niech załatwi mi dublera po mój zadek nie wytrzyma
jeszcze tygodnia z tym kretynem.
-Czy słyszałem słowo na P?!
-Nie? – zapytałem, wstając i podnosząc kołdrę, którą razem z
prześcieradłem rzuciłem na niewygodny materac.
-Na podłogę i pompuj!
-Kurwa mać – kolejny raz przekląłem, a później zacząłem
robić te pieprzone pompki.
To był zły pomysł, żeby tutaj przyjeżdżać. Mogłem w spokoju
wylegiwać się, dajmy na to Hawajach, albo Barbadosie z Care, a nie pocić się
jak świnia na jakimś zawszonym obozie dla młodych terminatorów! Powinienem
znowu płaszczyć się i błagać mamę, żeby wybiła ojcu z głowy ten gówniany
pomysł, ale nie – Pojadę na obóz, trochę
przypakuję, nie będziesz miał ze mną szans, Irwie. Co ja, do ciężkiej
cholery sobie wtedy myślałem?! Jestem taki tępy, że aż ustawa tego nie
przewiduje! Powinienem dostać jakąś nagrodę dla naiwniaków, czy coś w tym
stylu.
Po zrobieniu pięćdziesięciu pompek, wsunąłem na biodra
szorty, a przez głowę przełożyłem pierwszy lepszy t-shirt – w sumie to jeden
kit, bo i tak prędzej czy później wszystko przepocę, więc nie robi mi różnicy,
czy miałem tą koszulkę na sobie wczoraj, czy trzy dni temu. Dopiero po zawiązaniu
adidasów z limitowanej edycji Nike –już nie takich nowych, bo nadają się przez
te wszystkie ćwiczenia w błocie to kosza - razem z resztą tych frajerów i moim
nowym kumplem Dean’ m wyszliśmy na dwór, gdzie zaczęliśmy od rozgrzewki, czyli
czterdziestu okrążeń wokół dużego jeziora. Narzuciliśmy sobie z Dean; m bardzo
wolne tępo, podczas którego wykręciłem numer do Caroline. Dziewczyna odebrała
dopiero po drugim sygnale.
-Czy ty jesteś normalny Calum? Jest dopiero… Pierwsza w
nocy, a są ferie – wymruczała sennie.
-Też się cieszę, że cie słyszę, Care – rzuciłem
sarkastycznie. –Jak się trzyma, Jas?
-Jakoś – westchnęła. –Czuję się winna, bo gdybym nie biegała
z tobą, ten idiota nic by nie podejrzewał.
Carrie nigdy nie lubiła Michaela, ponieważ sądziła, że przy
nim Jasmine traci siebie – co jest oczywiście czystą bzdurą, ponieważ starsza
Hogan jest szczęśliwa przy Cliffordzie, co nie zmienia oczywiście faktu, że
Mike jest kretynem.
-Przecież nie mogłaś się trzymać z daleka ode mnie, nie
obwiniaj się, Care, mój urok działa na wszystkie laski, a jeśli nie… To tylko
kwestia czasu – Dean parsknął głośnym śmiechem, ale takie były stwierdzone
fakty. Każda dziewczyna i kobieta mi ulegnie, poczynając od niemowlęcia, a
kończąc na pani w wieku babci Ashtona. Calum Hood jest dobry na wszystko.
-Tsa, nie pochlebiaj sobie – westchnęła jakaś taka obrażona,
co nieco mnie zmartwiło. Caroline nigdy nie miała jakiś poważnych problemów, a
przynajmniej mi nic o tym nie mówiła.
-Ejj, wszystko gra?
-Calum, ja go wykastruję za to co zrobił Jasie – westchnęła.
–Jego jaja zawisną na tej bramce, gdzie gracie w Football – zaśmiałem się pod
nosem. –Nawet nie miał klasy, żeby zerwać z nią twarzą w twarz. Który facet
zrywa przez telefon?! Kompletny palant! Jasmine po tym jak się rozłączył,
rozwaliła swój telefon, a później płakała przez tydzień.
-Chciałbym jej jakoś pomóc, ale utknąłem na tym posranym
obozie – westchnąłem.
Było mi cholernie szkoda Jas, ale z drugiej strony sama
sobie zgotowała taki los. Mogła powiedzieć Cliffordowi, że zostanie ojcem. Zdaję
sobie sprawę z tego, że to cholernie poważna sprawa dla dwójki
osiemnastolatków, którzy wybierają się na dwa różne kierunku studiów, ale… No
przecież pomagalibyśmy im, bo od tego są przyjaciele, tak? Nie zostawilibyśmy
ich samych, mówiąc: Nara, frajerzy, my
uderzamy w melanż, a wy bawcie się w rodzinkę z tym małym obsrańcem. Ludzie,
jesteśmy jak jedna wielka szczęśliwa rodzina – Mary i Jas są dla mnie jak siostry,
a Luke, Mike i Ash jak bracia. Brook… W sumie też mogłaby być moją siostrą, ale
spałem z nią kilka razy, więc to byłoby kazirodztwo, tak samo jak w przypadku
Care. Nie potrzebuję więcej sióstr – mam Stacy. Chodzi mi o to, że
dołożylibyśmy wszelkich starań, żeby pomóc im wychować tego małego potworka.
-Pomożesz, jak wpadnę na tego kutasa – ziewnęła, a ja
przyłapałem się na małym uśmieszku. Care była urocza, gdy chciało jej się spać,
po za tym ziewała jak mały kotek.
-Kładź się spać, mała – wydyszałem, ponieważ nie wiedzieć
czemu, ale przyśpieszyłem. What the
fuck?!
-Mhm, dobranoc – wyszeptała sennie.
-Raczej dzień dobry – wtrąciłem ze śmiechem. –Kocham cie –
nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłem się, ponieważ przebiegałem właśnie
obok tego posrańca – Brusa i jego dzielnego ratlerka – Simona.
Gość jest zdrowo jebnięty. Wstaje już o czwartej i zaczyna
treningi, bo jak twierdzi musi być w dobrej formie, skoro ma bronić naszego
kraju. Obrona obroną, ale gość przez cały dzień ćwiczy od czwartej do jedenastej
wieczór! Wykończy się – nie to, żebym się martwił, ale nie chcę, żeby w baraku
zajeżdżało jeszcze trupem, skoro śmierdzi brukselką i potem.
Uśmiechnąłem się szeroko mijając Brusa, a kiedy zniknąłem z
jego punktu widzenia, znowu złapałem za telefon i tym razem wykręciłem numer do
Mary.
-Mów, Hoodie – przywitał się Ashton.
-Siema, jak misja?
-Zakończona sukcesem – zaśmiał się, na co sam się
uśmiechnąłem szeroko. Wreszcie powiedział Wesley, co mu leżało na serduchu od
kilku miesięcy. Dzięki ci panie!
Miałem już powoli dość tych podchodów i udowadniania na
każdym kroku, jaki to jest zazdrosny o swoją księżniczkę. To było męczące, tak
jak to wypieranie się. Każdy, każdy wiedział, że lecą na siebie jak ćmy na
światło, ale żadne nie chciało się przyznać i wypierało się uczuć, aż wreszcie
musieli pojechać do posranej Francji, żeby wyznać sobie uczucia – takie Love
Stroy.
-To ładnie.
-Jak obóz?
-Nie wkurwiaj mnie – warknąłem ostrzegawczo. – Palę tyle
kalorii, że nawet po tygodniu opierdalania się tego nie nadrobię – w odpowiedzi
dostałem głośny rechot Asha, który miał niezły ubaw. –Codziennie wstaję o
piątej, zaczynam dzień od pompek i czterdziestu kółeczek, a potem idę na
śniadanie, gdzie jem brukselkę. Następnie ćwiczenia w terenie na torze przeszkód
i obiad. Jemy brukselkę. Kolejno znowu jakieś daremne ćwiczenia do ósmej i
kolacja. Brukselka wychodzi mi już dupą, ale na całe szczęście przeszmuglowałem
sobie torbę batonów i coca coli, dlatego wieczorem razem z Dean’ m ucztujemy –
zaśmiałem się pod nosem, w czym poparł mnie mój brat i nowy kumpel.
-Jednym słowem wiedziesz zielone
życie – dodał z zacieszem. Niech go diabli, niech spadnie z tego super
drogiego jachtu do zimnej wody. –Czekaj, Mary chce z tobą pogadać.
-Cześć, Hoodini – zaćwierkała szczęśliwa. –Jak tam się
trzymasz? – dodała zatroskanym głosem.
-Jest dobrze, no… Powiedzmy, ale mów, co u ciebie, słońce?
-To najlepsze ferie – uśmiechnąłem się jak głupi do sera. To
całkiem normalne, że cieszę się ich szczęściem. –Słyszałeś, co zrobił Mike? –
zapytała poruszona Marianna.
-Tsa, niestety to chyba moja wina.
-Przestań, to nie prawda. Mike to osioł…
-Tsa, wiem, ale…
-Hood, czy to jest komórka?! – zaryczał Brus, idąc w moją
stronę.
-Muszę kończyć, kocham – dodałem pośpiesznie, po czym
wrzuciłem nowego Iphone’ a w pierwsze lepsze krzaki. –No i mówię jej: Słońce, zapakuj to w zestaw dla dzieci, moja
przyjaciółka jest w szpitalu. A ta stara rura… - zacząłem opowiadać
pierwszą lepszą histryjkę, żeby nie wzbudzać podejrzeń u pułkownika i jego
wiernego psiaczka, którzy za torowali mi drogę. –Jakiś problem, Brus? –
zapytałem niby od niechcenia. –Przecież kulturalnie sobie biegamy, a ty i twój
buldog nam przeszkadzacie, prawda Dean? – szatyn przytaknął.
Dean McCall był w moim wieku i podobnie jak ja trafił tutaj
za karę, ponieważ rozbił wóz swojego ojca, który jest politykiem. Jest jak mój
bliźniak z tym wyjątkiem, że ja jestem przystojniejszy i bardziej zabawny, no i
ja mam prześliczną dziewczynę, a on… Jest wolnym strzelcem i woli przebierać w
foczkach.
-Gówniarzu, gdzie ten telefon?! – wycedził przez zaciśnięte
zęby, będąc bliski wybuchu. Czy to źle, że wkurwianie go sprawiało mi radość?
To w sumie było moje hobby.
-Ranisz mnie, Brus – powiedziałem z przejęciem, kładąc prawą
dłoń na sercu i pokazując jak jego słowa mnie zabolały. Ostra niczym noże,
hahahaha. –Nigdy bym cie nie znieważył, szanuję cie i…
-Dość pieprzenia – machnął ręką. –Co drugi dzień odwalasz
takie przedstawienia, gdzie schowałeś ten pieprzony telefon, gnojku! – wybuchł.
Nareszcie!
W końcu bramy jego stoickiego spokoju puściły, a on stał się
furiatem, który nie szczędzi przekleństw. Byłem taki szczęśliwy… Wreszcie
dopiąłem swojego i niczym agent Ethan Hunt wykonałem zawodowo Mission: Impossible, nie żeby coś, ale
jstem przystojniejszy od Toma Cruise’ a. W sumie… To mógłbym być agentem,
specem od tortur – prędzej czy później złamię każdego.
-Nie mam telefonu – zacząłem na spokojnie. –To było mydło –
wyjąłem z kieszeni kostkę wiśniowego kosmetyku, który rzuciłem ratlerkowi –
warknął na mnie, frajer! –Mam takie odchyły, że muszę do czegoś mówić, a że
Dean ma mnie czasem dość, to sobie biegnę i gadam do mydła.
-Nie kłam – wycedził przez zaciśnięte zęby Simon. –Znajdę
ten telefon i wsadzę ci go…
-Nie lubię jak ktoś mi wsadza – wtrąciłem. –To ja wolę
wsadzać, zapytaj moją dziewczynę –poruszałem zawadiacko brwiami, wyprowadzając
jeszcze bardziej ich z równowagi.
-Nie obchodzi mnie, w jaki sposób zabawiasz się ze swoją
laską…
-I bardzo dobrze, bo jestem dżentelmenem i tak bym ci nie
powiedział – zaśmiałem się głośno, po czym wyminąłem ich i biegłem dalej.
Po zrobieniu czterdziestu okrążeń, zabrałem z krzaczorów mój
telefon, po czym razem z Dean’ m poszliśmy na stołówkę. Standardowo po zabraniu
tac z papką dla dzieciaków – za to jedzenie sanepid powinien rozwiązać ten
obóz, a jego uczestników (po za Simonem i Brusem) wysłać do jakiegoś SPA, czy
coś.
Z trudem przeżuwałem wszystko. Jedynym sensownym
wyjaśnieniem tego, że zjadłem to paskudztwo było to, że nie chciałem zemdleć i
być reanimowanym przez tego kretyna Brusa i jego zjebanego mini klona –
młodszego o kilkanaście lat, ale zawsze, nie?
-Hood – zagaił jeden z rekrutów.
-Tak, nieznajomy chłopcze, którego pierwszy raz widzę na
oczy? – zapytałem, grzebiąc w talerzu.
-Mam coś – zmarszczyłem brwi, kiedy podał mi biały kartonik.
–Za to, że jesteś cool – zmarszczyłem brwi. Jeszcze tego nie było, żeby dostać
coś za bycie super. Fajnie! Nawet jeśli to coś od pulchnego rudzielca.
-Spaghetti?! – pisnąłem uradowany. –Kocham cie, stary –
szepnąłem, po czym zacząłem wsuwać, jakbym przez tydzień co najmniej nie jadł.
Z nikim się nie podzieliłem – tak, jestem egoistą, ale
kocham spaghetti i w ogóle włoską kuchnię. Jestem w połowie Włochem po ojcu,
więc spoko, kogo to obchodzi, że znam tylko kilka pojedynczych słówek?! Nikogo!
Za niedługo pewnie wszyscy zaczną mówić po angielsku, więc o czym my do cholery
rozmawiamy?!
Po obiedzie, który łączył się ze śniadaniem – bo Brus to
cholerna sknera, która nas głodzi – poszliśmy na tor przeszkód. Nienawidzę tego
miejsca. Prawdopodobnie wiąże się to z tym, że już pierwszego dnia podczas
biegu po konarze drzewa, które służyło za kładkę nad dziurą wpadłem na jaja,
które do tej pory mnie bolą. Co jeśli nie będę mógł przez ten wypadek mieć
dzieci?! To grzech, żeby tak zajebiste geny jak moje się zmarnowały! Muszę
pójść do lekarza, czy coś…
-Hood, dziś ścigasz się z Simonem – uniosłem podejrzanie
lewą brew ku górze. –Nie patrz tak, tylko się ustaw.
-Co jeśli wygram? – ratlerek parsknął śmiechem. –Nie, ale
poważnie, co dostanę jak z nim wygram?
-Do końca obozu, będziesz mógł nim pomiatać – wskazał na
Simona, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-Stoi! – zawołałem. –Wiesz, co będzie pierwszą rzeczą, którą
będziesz musiał zrobić, będzie kąpiel nago w jeziorze.
-A ty… - zawiesił się. –TY, Hood…
-Weź – zatrzymałem go gestem ręki. –Lepiej zacznijmy już
bieg – nie czekając na niego poszedłem na start, po czym jak zawsze położyłem
się na brzuchu na glebie, by kilka sekund później obok ułożył się ten pacan.
Na dźwięk gwizdka ruszyliśmy. Już na samym początku tej ciul
zaczął prowadzić, ale na jego nieszczęście Calum Hoodie Hood zawsze się
zabezpiecza – nie chcę zaliczyć żadnej wpadki. Najpierw czołgaliśmy się pod
siatkami w błocie, potem kilka metrów trzeba było przebiec, by następnie skakać
w oponach, kolejno był znowu bieg, później długi, ciemny tunel, gdzie raz Dean
spotkał węża – modliłem się, żeby mi się to nie przydarzyło. Pod koniec była ta
nieszczęsna belka, ale na całe szczęście nic mi się nie stało; potem bieg,
ścianka wspinaczkowa i bieg.
-Gościu, sznurówka – ostrzegłem, ponieważ Dean wcześniej mu
je rozwiązał.
-Spływaj, leszczu – wzruszyłem ramionami, kiedy ten cieć się
potknął i wylądował twarzą w błocie. Jak zwycięzca, nucąc pod nosem kawałek
Seleny Gomez Like a Champion biegłem do mety i wygrałem! Odtańczyłem taniec
zwycięstwa, wywijając tyłkiem na wszystkie możliwe strony i robiąc kilka salt w
powietrzu. Wszystkie ofiary, które Simon i Brus gnoili przez całe ferie
wiosenne mi pogratulowali, wiwatowali moje imię – byłem ich bohaterem.
Na koniec tego całkiem znośnego dnia poszliśmy nad jezioro,
gdzie nagraliśmy filmik z biegającym nago chłopcem z maleńkim przyrodzeniem,
który trafił do sieci i na mojego twittera, po czym dostał wiele gwiazdek i został oczywiście podany dalej.
Tsa, to było idealne zakończenie przerwy wiosennej. Cieszę się, że już jutro
wracam do domu – do rodziny, przyjaciół i mojej dziewczyny.
_________________________________
Hmm, co tu dużo mówić? Rozdział napisałam o wczoraj w godzinach popołudniowych, ale chyba najbardziej cieszę się z tego, że pisało mi się go naprawdę łatwo...
Mam nadzieję, że wam się spodoba - może rozdział nie jest jakiś perfekcyjny, ale pisany z perspektywy Caluma, więc... Ja go po prostu uwielbiam ♥
To tyle, miłej niedzieli ;**
Ahahaha super ten rozdział :) Uśmiałam się :D Uwielbiam jego poczucie humoru i poczucie własnej wartości :D Calum jest po prostu mistrzem :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! xx
@Little_Sinner13
Świetny xD
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze świetny ale... nie pisze się "objad" tylko "obiad" ale to szczegół który może gdzie zdarzyć każdemu dawaj szybciej następny! <3
OdpowiedzUsuńDzięki za wychwycenie błędu - już poprawiłam ;)
Usuńhahahhaha Cal jest genialny nie mogę przestać się śmiać z tych jego zagrywek xD boski rozdział Olls :***
OdpowiedzUsuńKocham Cal'a zawsze ma zajebiste teksty i sytuacje. :D
OdpowiedzUsuńświetny! ;D k***a jak ja kocham Caluma za te teksty... ~pingwin
OdpowiedzUsuń