niedziela, 5 lipca 2015

29. Lonely Boy





Calum

Obudził mnie dźwięk trąbki, która zwiastowała nic innego jak tylko pobudkę o piątej rano. Niech szlag trafi wszystkich począwszy od mojego ojca, który mnie tutaj wysłał, poprzez tych frajerów, którzy trenują, żeby zostać dublerami The Rocka w jakimś filmie akcji, a kończąc na tym pieprzonym idiocie, który ten obóz organizuje.
Nakryłem głowę poduszką, a z moich ust uleciała wiązanka przekleństw na j, k, p, ch, z, i tym podobne. Nienawidzę tak wcześnie wstawać, do cholery!
-Hood! – wrzasnął do mojego ucha wojskowy, na co przymrużyłem mocniej oczy. Niech go diabli. –Hood! – ryknął głośniej, a gdy kolejny raz nie otrzymał odzewu z mojej strony, brutalnie chwycił za prześcieradło i szarpnął. Z hukiem wylądowałem na brudnej podłodze. –Co to za spanie kadecie?!
-Ja pierdolę – mruknąłem masując mój obolały tyłek. To nie jest fajne, że każdego ranka odgrywamy ten sam scenariusz. A jeśli zależy Brusowi na takim rozpoczynaniu dnia, to niech załatwi mi dublera po mój zadek nie wytrzyma jeszcze tygodnia z tym kretynem.
-Czy słyszałem słowo na P?!
-Nie? – zapytałem, wstając i podnosząc kołdrę, którą razem z prześcieradłem rzuciłem na niewygodny materac.
-Na podłogę i pompuj!
-Kurwa mać – kolejny raz przekląłem, a później zacząłem robić te pieprzone pompki.
To był zły pomysł, żeby tutaj przyjeżdżać. Mogłem w spokoju wylegiwać się, dajmy na to Hawajach, albo Barbadosie z Care, a nie pocić się jak świnia na jakimś zawszonym obozie dla młodych terminatorów! Powinienem znowu płaszczyć się i błagać mamę, żeby wybiła ojcu z głowy ten gówniany pomysł, ale nie – Pojadę na obóz, trochę przypakuję, nie będziesz miał ze mną szans, Irwie. Co ja, do ciężkiej cholery sobie wtedy myślałem?! Jestem taki tępy, że aż ustawa tego nie przewiduje! Powinienem dostać jakąś nagrodę dla naiwniaków, czy coś w tym stylu.
Po zrobieniu pięćdziesięciu pompek, wsunąłem na biodra szorty, a przez głowę przełożyłem pierwszy lepszy t-shirt – w sumie to jeden kit, bo i tak prędzej czy później wszystko przepocę, więc nie robi mi różnicy, czy miałem tą koszulkę na sobie wczoraj, czy trzy dni temu. Dopiero po zawiązaniu adidasów z limitowanej edycji Nike –już nie takich nowych, bo nadają się przez te wszystkie ćwiczenia w błocie to kosza - razem z resztą tych frajerów i moim nowym kumplem Dean’ m wyszliśmy na dwór, gdzie zaczęliśmy od rozgrzewki, czyli czterdziestu okrążeń wokół dużego jeziora. Narzuciliśmy sobie z Dean; m bardzo wolne tępo, podczas którego wykręciłem numer do Caroline. Dziewczyna odebrała dopiero po drugim sygnale.
-Czy ty jesteś normalny Calum? Jest dopiero… Pierwsza w nocy, a są ferie – wymruczała sennie.
-Też się cieszę, że cie słyszę, Care – rzuciłem sarkastycznie. –Jak się trzyma, Jas?
-Jakoś – westchnęła. –Czuję się winna, bo gdybym nie biegała z tobą, ten idiota nic by nie podejrzewał.
Carrie nigdy nie lubiła Michaela, ponieważ sądziła, że przy nim Jasmine traci siebie – co jest oczywiście czystą bzdurą, ponieważ starsza Hogan jest szczęśliwa przy Cliffordzie, co nie zmienia oczywiście faktu, że Mike jest kretynem.
-Przecież nie mogłaś się trzymać z daleka ode mnie, nie obwiniaj się, Care, mój urok działa na wszystkie laski, a jeśli nie… To tylko kwestia czasu – Dean parsknął głośnym śmiechem, ale takie były stwierdzone fakty. Każda dziewczyna i kobieta mi ulegnie, poczynając od niemowlęcia, a kończąc na pani w wieku babci Ashtona. Calum Hood jest dobry na wszystko.
-Tsa, nie pochlebiaj sobie – westchnęła jakaś taka obrażona, co nieco mnie zmartwiło. Caroline nigdy nie miała jakiś poważnych problemów, a przynajmniej mi nic o tym nie mówiła.
-Ejj, wszystko gra?
-Calum, ja go wykastruję za to co zrobił Jasie – westchnęła. –Jego jaja zawisną na tej bramce, gdzie gracie w Football – zaśmiałem się pod nosem. –Nawet nie miał klasy, żeby zerwać z nią twarzą w twarz. Który facet zrywa przez telefon?! Kompletny palant! Jasmine po tym jak się rozłączył, rozwaliła swój telefon, a później płakała przez tydzień.
-Chciałbym jej jakoś pomóc, ale utknąłem na tym posranym obozie – westchnąłem.
Było mi cholernie szkoda Jas, ale z drugiej strony sama sobie zgotowała taki los. Mogła powiedzieć Cliffordowi, że zostanie ojcem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to cholernie poważna sprawa dla dwójki osiemnastolatków, którzy wybierają się na dwa różne kierunku studiów, ale… No przecież pomagalibyśmy im, bo od tego są przyjaciele, tak? Nie zostawilibyśmy ich samych, mówiąc: Nara, frajerzy, my uderzamy w melanż, a wy bawcie się w rodzinkę z tym małym obsrańcem. Ludzie, jesteśmy jak jedna wielka szczęśliwa rodzina – Mary i Jas są dla mnie jak siostry, a Luke, Mike i Ash jak bracia. Brook… W sumie też mogłaby być moją siostrą, ale spałem z nią kilka razy, więc to byłoby kazirodztwo, tak samo jak w przypadku Care. Nie potrzebuję więcej sióstr – mam Stacy. Chodzi mi o to, że dołożylibyśmy wszelkich starań, żeby pomóc im wychować tego małego potworka.
-Pomożesz, jak wpadnę na tego kutasa – ziewnęła, a ja przyłapałem się na małym uśmieszku. Care była urocza, gdy chciało jej się spać, po za tym ziewała jak mały kotek.
-Kładź się spać, mała – wydyszałem, ponieważ nie wiedzieć czemu, ale przyśpieszyłem. What the fuck?!
-Mhm, dobranoc – wyszeptała sennie.
-Raczej dzień dobry – wtrąciłem ze śmiechem. –Kocham cie – nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłem się, ponieważ przebiegałem właśnie obok tego posrańca – Brusa i jego dzielnego ratlerka – Simona.
Gość jest zdrowo jebnięty. Wstaje już o czwartej i zaczyna treningi, bo jak twierdzi musi być w dobrej formie, skoro ma bronić naszego kraju. Obrona obroną, ale gość przez cały dzień ćwiczy od czwartej do jedenastej wieczór! Wykończy się – nie to, żebym się martwił, ale nie chcę, żeby w baraku zajeżdżało jeszcze trupem, skoro śmierdzi brukselką i potem.
Uśmiechnąłem się szeroko mijając Brusa, a kiedy zniknąłem z jego punktu widzenia, znowu złapałem za telefon i tym razem wykręciłem numer do Mary.
-Mów, Hoodie – przywitał się Ashton.
-Siema, jak misja?
-Zakończona sukcesem – zaśmiał się, na co sam się uśmiechnąłem szeroko. Wreszcie powiedział Wesley, co mu leżało na serduchu od kilku miesięcy. Dzięki ci panie!
Miałem już powoli dość tych podchodów i udowadniania na każdym kroku, jaki to jest zazdrosny o swoją księżniczkę. To było męczące, tak jak to wypieranie się. Każdy, każdy wiedział, że lecą na siebie jak ćmy na światło, ale żadne nie chciało się przyznać i wypierało się uczuć, aż wreszcie musieli pojechać do posranej Francji, żeby wyznać sobie uczucia – takie Love Stroy.
-To ładnie.
-Jak obóz?
-Nie wkurwiaj mnie – warknąłem ostrzegawczo. – Palę tyle kalorii, że nawet po tygodniu opierdalania się tego nie nadrobię – w odpowiedzi dostałem głośny rechot Asha, który miał niezły ubaw. –Codziennie wstaję o piątej, zaczynam dzień od pompek i czterdziestu kółeczek, a potem idę na śniadanie, gdzie jem brukselkę. Następnie ćwiczenia w terenie na torze przeszkód i obiad. Jemy brukselkę. Kolejno znowu jakieś daremne ćwiczenia do ósmej i kolacja. Brukselka wychodzi mi już dupą, ale na całe szczęście przeszmuglowałem sobie torbę batonów i coca coli, dlatego wieczorem razem z Dean’ m ucztujemy – zaśmiałem się pod nosem, w czym poparł mnie mój brat i nowy kumpel.
-Jednym słowem wiedziesz zielone życie – dodał z zacieszem. Niech go diabli, niech spadnie z tego super drogiego jachtu do zimnej wody. –Czekaj, Mary chce z tobą pogadać.
-Cześć, Hoodini – zaćwierkała szczęśliwa. –Jak tam się trzymasz? – dodała zatroskanym głosem.
-Jest dobrze, no… Powiedzmy, ale mów, co u ciebie, słońce?
-To najlepsze ferie – uśmiechnąłem się jak głupi do sera. To całkiem normalne, że cieszę się ich szczęściem. –Słyszałeś, co zrobił Mike? – zapytała poruszona Marianna.
-Tsa, niestety to chyba moja wina.
-Przestań, to nie prawda. Mike to osioł…
-Tsa, wiem, ale…
-Hood, czy to jest komórka?! – zaryczał Brus, idąc w moją stronę.
-Muszę kończyć, kocham – dodałem pośpiesznie, po czym wrzuciłem nowego Iphone’ a w pierwsze lepsze krzaki. –No i mówię jej: Słońce, zapakuj to w zestaw dla dzieci, moja przyjaciółka jest w szpitalu. A ta stara rura… - zacząłem opowiadać pierwszą lepszą histryjkę, żeby nie wzbudzać podejrzeń u pułkownika i jego wiernego psiaczka, którzy za torowali mi drogę. –Jakiś problem, Brus? – zapytałem niby od niechcenia. –Przecież kulturalnie sobie biegamy, a ty i twój buldog nam przeszkadzacie, prawda Dean? – szatyn przytaknął.
Dean McCall był w moim wieku i podobnie jak ja trafił tutaj za karę, ponieważ rozbił wóz swojego ojca, który jest politykiem. Jest jak mój bliźniak z tym wyjątkiem, że ja jestem przystojniejszy i bardziej zabawny, no i ja mam prześliczną dziewczynę, a on… Jest wolnym strzelcem i woli przebierać w foczkach.
-Gówniarzu, gdzie ten telefon?! – wycedził przez zaciśnięte zęby, będąc bliski wybuchu. Czy to źle, że wkurwianie go sprawiało mi radość? To w sumie było moje hobby.
-Ranisz mnie, Brus – powiedziałem z przejęciem, kładąc prawą dłoń na sercu i pokazując jak jego słowa mnie zabolały. Ostra niczym noże, hahahaha. –Nigdy bym cie nie znieważył, szanuję cie i…
-Dość pieprzenia – machnął ręką. –Co drugi dzień odwalasz takie przedstawienia, gdzie schowałeś ten pieprzony telefon, gnojku! – wybuchł. Nareszcie!
W końcu bramy jego stoickiego spokoju puściły, a on stał się furiatem, który nie szczędzi przekleństw. Byłem taki szczęśliwy… Wreszcie dopiąłem swojego i niczym agent Ethan Hunt wykonałem zawodowo Mission: Impossible, nie żeby coś, ale jstem przystojniejszy od Toma Cruise’ a. W sumie… To mógłbym być agentem, specem od tortur – prędzej czy później złamię każdego.
-Nie mam telefonu – zacząłem na spokojnie. –To było mydło – wyjąłem z kieszeni kostkę wiśniowego kosmetyku, który rzuciłem ratlerkowi – warknął na mnie, frajer! –Mam takie odchyły, że muszę do czegoś mówić, a że Dean ma mnie czasem dość, to sobie biegnę i gadam do mydła.
-Nie kłam – wycedził przez zaciśnięte zęby Simon. –Znajdę ten telefon i wsadzę ci go…
-Nie lubię jak ktoś mi wsadza – wtrąciłem. –To ja wolę wsadzać, zapytaj moją dziewczynę –poruszałem zawadiacko brwiami, wyprowadzając jeszcze bardziej ich z równowagi.
-Nie obchodzi mnie, w jaki sposób zabawiasz się ze swoją laską…
-I bardzo dobrze, bo jestem dżentelmenem i tak bym ci nie powiedział – zaśmiałem się głośno, po czym wyminąłem ich i biegłem dalej.
Po zrobieniu czterdziestu okrążeń, zabrałem z krzaczorów mój telefon, po czym razem z Dean’ m poszliśmy na stołówkę. Standardowo po zabraniu tac z papką dla dzieciaków – za to jedzenie sanepid powinien rozwiązać ten obóz, a jego uczestników (po za Simonem i Brusem) wysłać do jakiegoś SPA, czy coś.
Z trudem przeżuwałem wszystko. Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że zjadłem to paskudztwo było to, że nie chciałem zemdleć i być reanimowanym przez tego kretyna Brusa i jego zjebanego mini klona – młodszego o kilkanaście lat, ale zawsze, nie?
-Hood – zagaił jeden z rekrutów.
-Tak, nieznajomy chłopcze, którego pierwszy raz widzę na oczy? – zapytałem, grzebiąc w talerzu.
-Mam coś – zmarszczyłem brwi, kiedy podał mi biały kartonik. –Za to, że jesteś cool – zmarszczyłem brwi. Jeszcze tego nie było, żeby dostać coś za bycie super. Fajnie! Nawet jeśli to coś od pulchnego rudzielca.
-Spaghetti?! – pisnąłem uradowany. –Kocham cie, stary – szepnąłem, po czym zacząłem wsuwać, jakbym przez tydzień co najmniej nie jadł.
Z nikim się nie podzieliłem – tak, jestem egoistą, ale kocham spaghetti i w ogóle włoską kuchnię. Jestem w połowie Włochem po ojcu, więc spoko, kogo to obchodzi, że znam tylko kilka pojedynczych słówek?! Nikogo! Za niedługo pewnie wszyscy zaczną mówić po angielsku, więc o czym my do cholery rozmawiamy?!
Po obiedzie, który łączył się ze śniadaniem – bo Brus to cholerna sknera, która nas głodzi – poszliśmy na tor przeszkód. Nienawidzę tego miejsca. Prawdopodobnie wiąże się to z tym, że już pierwszego dnia podczas biegu po konarze drzewa, które służyło za kładkę nad dziurą wpadłem na jaja, które do tej pory mnie bolą. Co jeśli nie będę mógł przez ten wypadek mieć dzieci?! To grzech, żeby tak zajebiste geny jak moje się zmarnowały! Muszę pójść do lekarza, czy coś…
-Hood, dziś ścigasz się z Simonem – uniosłem podejrzanie lewą brew ku górze. –Nie patrz tak, tylko się ustaw.
-Co jeśli wygram? – ratlerek parsknął śmiechem. –Nie, ale poważnie, co dostanę jak z nim wygram?
-Do końca obozu, będziesz mógł nim pomiatać – wskazał na Simona, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-Stoi! – zawołałem. –Wiesz, co będzie pierwszą rzeczą, którą będziesz musiał zrobić, będzie kąpiel nago w jeziorze.
-A ty… - zawiesił się. –TY, Hood…
-Weź – zatrzymałem go gestem ręki. –Lepiej zacznijmy już bieg – nie czekając na niego poszedłem na start, po czym jak zawsze położyłem się na brzuchu na glebie, by kilka sekund później obok ułożył się ten pacan.
Na dźwięk gwizdka ruszyliśmy. Już na samym początku tej ciul zaczął prowadzić, ale na jego nieszczęście Calum Hoodie Hood zawsze się zabezpiecza – nie chcę zaliczyć żadnej wpadki. Najpierw czołgaliśmy się pod siatkami w błocie, potem kilka metrów trzeba było przebiec, by następnie skakać w oponach, kolejno był znowu bieg, później długi, ciemny tunel, gdzie raz Dean spotkał węża – modliłem się, żeby mi się to nie przydarzyło. Pod koniec była ta nieszczęsna belka, ale na całe szczęście nic mi się nie stało; potem bieg, ścianka wspinaczkowa i bieg.
-Gościu, sznurówka – ostrzegłem, ponieważ Dean wcześniej mu je rozwiązał.
-Spływaj, leszczu – wzruszyłem ramionami, kiedy ten cieć się potknął i wylądował twarzą w błocie. Jak zwycięzca, nucąc pod nosem kawałek Seleny Gomez Like a Champion biegłem do mety i wygrałem! Odtańczyłem taniec zwycięstwa, wywijając tyłkiem na wszystkie możliwe strony i robiąc kilka salt w powietrzu. Wszystkie ofiary, które Simon i Brus gnoili przez całe ferie wiosenne mi pogratulowali, wiwatowali moje imię – byłem ich bohaterem.
Na koniec tego całkiem znośnego dnia poszliśmy nad jezioro, gdzie nagraliśmy filmik z biegającym nago chłopcem z maleńkim przyrodzeniem, który trafił do sieci i na mojego twittera, po czym dostał wiele  gwiazdek i został oczywiście podany dalej. Tsa, to było idealne zakończenie przerwy wiosennej. Cieszę się, że już jutro wracam do domu – do rodziny, przyjaciół i mojej dziewczyny. 
_________________________________
Hmm, co tu dużo mówić? Rozdział napisałam o wczoraj w godzinach popołudniowych, ale chyba najbardziej  cieszę się z tego, że pisało mi się go naprawdę łatwo... 
Mam nadzieję, że wam się spodoba - może rozdział nie jest jakiś perfekcyjny, ale pisany z perspektywy Caluma, więc... Ja go po prostu uwielbiam ♥ 
To tyle, miłej niedzieli ;** 

7 komentarzy:

  1. Ahahaha super ten rozdział :) Uśmiałam się :D Uwielbiam jego poczucie humoru i poczucie własnej wartości :D Calum jest po prostu mistrzem :D
    Pozdrawiam! xx
    @Little_Sinner13

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jak zawsze świetny ale... nie pisze się "objad" tylko "obiad" ale to szczegół który może gdzie zdarzyć każdemu dawaj szybciej następny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wychwycenie błędu - już poprawiłam ;)

      Usuń
  3. hahahhaha Cal jest genialny nie mogę przestać się śmiać z tych jego zagrywek xD boski rozdział Olls :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Cal'a zawsze ma zajebiste teksty i sytuacje. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny! ;D k***a jak ja kocham Caluma za te teksty... ~pingwin

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = motywacja